W dżungli ludzkości- krótka refleksja po lekturze „Białych bogów” Torstena Krolla

Na rozstaju dróg inność pociąga, inność jest egzotyczna, inność zachwyca. Ale czy do końca?  W okresie ferii lub wakacji mnóstwo jest ofert podróży, coraz więcej znajduje się pasjonatów, antropologów, szalonych (?) podróżników, pędzących za nową przygodą, którzy najzwyczajniej w świecie nie mogą usiedzieć w fotelu. Pociąga ich świat. Piękny, tajemniczy, czasem straszny. Pociągają ich ludzie, odmienne zwyczaje, rytuały, różne systemy wartości, czasem straszne. Ja należę do ludzi ciekawych świata, gotowych zaryzykować dość wiele na rzecz wspaniałej przygody. Uwielbiam książki, a w szczególności te podróżnicze – pełne opowieści o różnych zakątkach świata, tajemniczych budowlach wzniesionych przez ludzi nie znających metalowych narzędzi, o ludziach bardzo odmiennych od Europejczyków. I tak krocząc przez świat pięknych, casem mrożących krew w żyłach opowieści (prawdziwych rzecz jasna) natknęłam się na książkę, która wprawiła mnie w osłupienie. Dosłownie- od pierwszej aż po ostatnią kartkę. Czyta się ją z zapartym tchem, zastanawiając się co jeszcze może się przydarzyć zwykłemu człowiekowi. Czyta się ją z rosnącym przerażeniem do czego zdolny jest człowiek. Z przerażeniem jak bardzo możemy się różnić od innych ludzi. Z przerażeniem jak bardzo można manipulować człowiekiem. Jej autor – Torsten Kroll-  jak głosi opis na okładce- pozostaje zagadką nawet dla agenta literackiego i wydawców – porozumiewa się z nimi wyłącznie drogą mailową.  Książka pozostanie dla mnie wielkiem nieokreślonym znakiem zapytania. I właśnie dlatego o niej piszę. Porównać ją potrafię tylko do jednej książki, jaką czytałam z podobnie mieszanymi uczuciami – „Jądro Ciemności” Josepha Conrada. Po książkę „Biali bogowie” sięgnęłam ze względu na obecność w niej motywu dżungli amazońskiej i Południowej Ameryki (tematu który od lat mnie fascynuje), a całkiem przypadkiem stałą się ona pretekstem do przemyśleń na temat ludzkiej natury i psychologii perswazji.
Nie pozostaje mi nic innego jak zacytować fragment opisu z okładki, który mnie doprowadził do pierwszej strony powieści.

” Prowokacyjna, ironiczna i perwersyjna powieść ukazuje barbarzyństwo cywilizowanej dwudziestowiecznej Europy w zderzeniu z rzekomo barbarzyństwem dzikiego plemienia indiańskiego. Świat pełwn brutalności i sprzecznych norm moralnych, widziany jest oczam szesnastoletniego narratora, który zostaje wtrącony z jednej niewyobrażalnie skrajnej rzeczywistości w drugą – gdzie człowieczeństwo ściera się w ironicznych paradoksach z nieludzkością, a cywilizacja z barbarzysństwem. Indianie Yayomi ze swoimi pierwotnymi instynktami, szokującymi wierzeniami, okrucieństwem, ale i klarownym kodeksem wartości stają się dla syna hitlerowskiego oficera źródłem prawdy o życiu i świecie. Uwięziony w amazońskiej dżungli, wśród krwawych tragedii i szaleńczych narkotycznych rytuałów, chłopiec wkracza w dorosłość, poznaje niewyobrażalne zło, ale i siłę miłości”.

I możecie mi wierzyć że opis to tylko wstęp. Książka porusza między innymi niezwykle ważny temat: jak jeden człowiek traktuje innego człowieka patrząc na rasę, kolor skóry, wierzenia, pochodzenie. Z jaką łatwością można młodemu człowiekowi, w zasadzie jeszcze dziecku, wpoić obraz świata w którym rasa aryjska jest tą najlepszą. Jak łatwo jest w jego oczach podzielić świat ludzi na tych, których opłąca się zachować przy życiu i na tych, którzy są nic nie warci. I w końcu jak wielu ludzi ulega takim przesłankom nawet dziś, kiedy trwają nieustanne walki pomiędzy chociażby wyznawcami Islamu i Chrześcijanami, kiedy tak łatwo jest osądzić drugiego człowieka bez powodu. Gdzie leży granica ludzkiego współczucia, gdzie są przyjaźnie dzieci, które najwyraźniej nie rozumieją świata dorosłych i przyjaźnią się ze sobą dlatego że oboje są dla siebie wspaniałymi ludźmi, niezależnie od wyznania, koloru skóry czy światopoglądu.

Analizując różne postawy życiowe szesnastoletni chłopiec musi poradzić sobie zarówno fizycznie w pełnej śmiertelnych niebezpieczeństw dżungli, jak i psychicznie w gąszczu różnych ścieżek, sprzecznych światopoglądów i jeszcze bardziej sprzecznych spostrzeżeń jaki świat jest „naprawdę” a jaki mu wpojono.  W książce bohater od samego początku zmaga się z kwestią podejścia do Żydów. Kiedy to okazuje się że jego najleszy przyjaciel z piaskownicy jest Żydem i nagle- mimo wspólnych wielkich planów- mama zabrania chłopcu kontaktu z kolegą, a nawet każe mu przechodzić na drugą stronę ulicy kiedy tamtego widzi. Cały światopogląd hitlerowskiego podejścia do ludzi burzy się, kiedy to w dżungli jedyną osobą godną zaufania (ojciec nie żyje, matka wpadła w obłęd a stryj jest uzależniony od morfiny) jest żydowski antropolog, któremu ostatecznie chłopiec ufa najbardziej. Wszystkie dotychczas znane autorytety upadły. Pozostał koszmarny dylemat między zasadami wpajanymi od urodzenia a tym co dyktuje serce, zdrowy rozsądek i intuicja na raz.

A Tobie jakie stereotypy na temat różnych ludzi wpojono? Czym się kierujesz patrzac pierwszy raz na człowieka? Dajesz mu szansę na bycie takim jaki jest czy szufladkujesz go ze względu na wpojone „zasady”, dotychczasowe doświadczenia życiowe.

Prosty przykład. Mama zawsze mówi córce: „Nie wychodź z domu po 22 bo na pewno Cię ktoś okradnie, napadnie, zrobi Ci krzywdę. Ludzie potrafią być źli.” I dziewczynka nie wychodzi po 22. Przez całe dzieciństwo. Kiedy zaczyna dorastać i w końcu staje się dorosłą kobietą, wracając późno do domu ciągle rozgląda się podejrzliwie po okolicy mysląc: „czy przypadkiem mnie ktos nie śledzi? czy Ci ludzie stojący naprzeciwko na mnie nie napadną? itp”. A to tylko grupka przyjaciół, którzy wracają z kina. Dorosła kobieta ciągle ma na uwadze to co jej wpajała matka z dobrych chęci ochrony dziecka przed niebezpieczeństwem. W rzeczywistości jednak wygląda to tak jakby w każdym mijanym człowieku widziała kogoś kto może jej zagrozić. Jeśli więc podejdzie do niej zagubiony obcokrajowiec szukający drogi na dworzec, w pierwszym momencie nasza kobieta może poczuć nieuzasadniony, podświadomy niepokój.

Podbny mechanizm działa podczas zakochania, kiedy to partnerzy widzą siebie nawzajem jako chodzące ideały. A później, kiedy zakochanie ustępuje miejsca miłości pojawia się ten prawdziwy obraz danej osoby.

Przykładów z życia (może trochę mniej spektakularnych i o nieco mniejszym zakresie) możnaby mnożyć w nieskończoność.

Czasem warto się zatrzymać i zastanowić się gdzie kończy się moje wyobrażenie o konkretnym człowieku a gdzie się ten człowiek „realnie zaczyna”. Gdzie jest granica między spekulacjami  „na temat” a tak zwaną „prawdą”, a przynajmniej jej obiektywną namiastką? Jak bardzo przeszłość i wpojone zachowania, zasady i wartości są zakorzenione w nas? I w końcu gdzie jest w tym wszystkim prawdziwy człowiek?

Torsten Krol „Biali bogowie” – polecam lekturę. Nie użyję słowa wspaniała ze względu na wyjątkowo sprzeczne uczucia jakie we mnie budzi. Skłaniająca do głębokiej refleksji nad znaczeniem człowieczeństwa, bardzo kontrowersyjna choć mimo wszystko w ostatecznym rozrachunku skłaniająca do refleksji czy any nie przesadzona. A może nie?

Dodaj komentarz